poniedziałek, 2 maja 2016

7 rozdział



7.
*Matt*

Droga do Gdańska zajęła mi nieco ponad 3 godziny, dobry wynik. Całą drogę zastanawiałem się co powinienem zrobić, jak się zachować, czy spróbować czegoś więcej. Oczywistością jest, że te pytania dotyczyły Ady. Odkąd pierwszy raz przekroczyłem próg jej mieszkania pojawiło się coś co cholernie mnie do niej przyciąga. Te jej oczy, którymi onieśmieliłaby każdego, uśmiech, na widok którego od razu też się uśmiecham. Jest bardzo piękną kobietą, ale wygląd to nie wszystko, to jest tylko dodatek do świetnego charakteru, który wciąż jest dla mnie zagadką.
Po dojechaniu na miejsce, zaparkowałem pod ERGO, widziałem, ze autobus SKRY już jest. Ja wolałem pojechać swoim samochodem, jakoś pewnie się czuję gdy to ja prowadzę. Wysiadłem z samochodu, wyciągnąłem torbę z bagażnika i skierowałem swoje kroki do wejścia na halę. Poszedłem do szatni gdzie skrzaty się już przebierały. Zaraz zaczynamy rozgrzewkę.
-Hej wszystkim – powiedziałem i po kolei przybijałem piątkę z każdym zawodnikiem.
- No hej, co to za spóźnienie? – Karol jak zwykle musi wszystko wiedzieć
- Miałem cos do załatwienia w Bełchatowie rano – powiedziałem zgodnie z prawdą
- A coś więcej? – dopytywał Kłos, a reszta wlepiła we mnie wzrok
- Musiałem porozmawiać z pewną piękną dziewczyną – na samą myśl o Adzie uśmiech wkradł mi się na twarz
- Ooo widzę Anderson się zakochał – chłopacy zagwizdali, a ja tylko pokręciłem z politowaniem głową i zacząłem się przebierać, bo Miquel już był nieźle wkurzony, że tak się guzdrzemy.
Rozgrzewka, trochę rozciągania, odbijania w parach i zagrywka. O 17.30 hala zaczęła się wypełniać. Bełchatowscy kibice nigdy nie zawodzą, żółto-czarni tak jak Gdańszczanie przybyli w licznej grupie.
Prezentacja wyjściowych szóstek, wreszcie się doczekałem i wychodzę w pierwszym składzie. Musze dać z siebie wszystko, pokazać z jak najlepszej strony. Po kilku minutach pierwszy gwizdek i  jedziemy. Dostawałem sporo piłek i zadziwiająco dobrze mi wchodziły. Atak za atakiem, coraz bardziej precyzyjnie. Pierwszego seta wygraliśmy bez większego problemu 19:25.
W drugim zaczęły się kłopoty z przyjęciem zagrywki Troy’a. Ma chłopak siłę. Na drugiej przerwie technicznej przegrywaliśmy dwoma punktami. Falasca trochę na nas się powydzierał i chyba zadziałało, bo szybko zaczęliśmy odrabiać straty. 23:24 mój serwis. Wziąłem głęboki oddech i przywaliłem najmocniej jak mogłem. AS! W sam narożnik boiska. Lotos nawet nie drgnął.  0:2 w setach, jeszcze jeden i jedziemy do domu z kompletem punktów. Przed trzecim setem, byliśmy bardzo skoncentrowani, wiedzieliśmy, że nie możemy już tego meczu wypuścić z rąk. W trzeciej partii Gdańszczanie nie odpuszczali, najbardziej zacięty pojedynek. Niko posłał do mnie piłkę przy wyniku 11:15. Atak i punkt, ale coś było nie tak. Przed oczami ciemność i nagły ból uda. Gdy otworzyłem oczy zobaczyłem sztab medyczny przy mnie. Lekarz masowal moje udo, a po kilku chwilach Uriarte wraz z Kłosem pomogli mi wstać i odprowadzili mnie do krzesełek, gdzie sztab się miał mną zająć. Po przerwie technicznej mielismy pięć punktów przewagi. Skrzaty doprowadziły seta do końca i mecz skończył się 0:3 dla gości. Siedziałem na krześle i patrzyłem jak koledzy się cieszą. Też się cieszyłem, bo wygraliśmy, ale z drugiej strony byłem wściekły, za tą nogę. Lekarz powiedział, ze to nic poważnego, lekkie naciagniecie, a bolało tak, bo w tym samym czasie złapał mnie skurcz. I nagle usłyszałem MVP Matthew Anderson. Myślałem, że się przeslyszalem. Wziąłem kule i doczłapałem do prezydenta Gdańska. Grzecznie podziekowalem i poszedłem do drużyny. Po kilku minutach poszedłem do szatni, inni jeszcze zostali i rozdawali autografy. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz